czwartek, 26 stycznia 2012

Goldfinger



 Wyglądało na to, że jakiś kościelny miał już we krwi ciut za dużo mszalnego wina i zaczął się znęcać nad barokowym aniołkiem, hojnie traktując go złotolem. Ręka mu przy tym nieźle zadrżała, bo machnął pędzlem pod samą brodę i buźka wygląda prawie jak u tej Jill z Jamesa Bonda, co to ją też złotą farbą pomalowali.







Tak naprawdę nie wiem, skąd jest rzeźbka. Klientka przyniosła z prośbą o "rewitalizację" - to chyba dobra nazwa dla operacji przywrócenia skrzydeł. Biedny, modli się chyba o to samo, bo cóż to za anioł bez skrzydeł?









Zacząłem od przygotowania otworów pod skrzydełka, potem zacisnąłem zęby i zająłem się delikatnym obskrobywaniem złotolu. Zależało mi na tym, żeby jak najwięcej zachować tego, co aniołek miał na sobie pierwotnie. Żmudną pracę rozłożyłem sobie na tydzień, w międzyczasie, dla relaksu, robiąc skrzydełka.

 




Po usunięciu złotej farby okazało się, jak aniołek powinien być ubrany. Jego główna szata była biała. Pod spodem widać trochę delikatnego błękitu. Widać też delikatne granatowe kreski i ślady złotego ornamentu.
W podstawie pozostały ślady farby ciemnoszarej.
Okazało się także, że niektóre fragmenty zaatakował kołatek domowy. Wygrzałem więc aniołka przez kilka godzin w temperaturze sto stopni Celsjusza. Mam nadzieję, że wszystkie larwy szkodnika się ugotowały.
Potem zaszpachlowałem, gdzie uważałem za słuszne i wkleiłem skrzydła.

                                       


 Teraz czas na Zosię, bo to ona jest specjalistką od kolorów.
                           


I mamy ostateczny efekt. Czyż nie lepiej? Klientka jest bardzo zadowolona :)

 

 



czwartek, 5 stycznia 2012

Zamienić deskę w aniołka - cd



Zosia zaczęła (swoimi złotymi rączkami) od złotej farby, jak zwykle. Potem buźka, skrzydełka, jakieś przecierki, laserunki... Sam nie wiem co, bo zaglądałem dyskretnie, z doskoku. Zosia strasznie nie lubi, jak jej się na ręce patrzy i można po nosie oberwać. Oto jest, pierwszy z datą 2012 na odwrocie :)


         
                 

   


wtorek, 3 stycznia 2012

Zamienić deskę w aniołka...


...to chyba najlepsze, co mogłem zrobić w ramach wychodzenia z poświątecznego lenistwa. Jakoś udało mi się rozruszać zesztywniałe palce, złapać za młotek i dłuto. I oto jest, pierwszy w tym roku. Nawet zdążyłem zagruntować. Jutro poproszę Zosię, żeby dała mu kolor. Potem pokażę, w pełnej krasie. Tyle pisania, bo pisać wciąż mi się nie chce.








































A tu ostateczny efekt