wtorek, 14 kwietnia 2015

Czekoladowy warsztat, czyli jak znikają urodzinowe prezenty

Dzisiaj skoro świt o dziesiątej było jakoś inaczej. Nie budziło mnie oklepane i brutalne "wstawaj do roboty!", natomiast z sennej dali pomalutku zacząłem wyławiać delikatne "Misiu... Misiu!", i kiedy podniosłem powiekę, ujrzałem twarz mojej Zosieńki, jak zwykle radosną. Było jednak coś jeszcze, było coś w oczkach, było coś jakby pytanie. I rzeczywiście usłyszałem je w końcu wyrażone werbalnie: "mogę ugryźć kawałek młotka...?". "Co...?!" - wrzasnąłem natychmiast w pełni obudzony. "Mogę ugryźć kawałek młotka?" - powtórzyła uśmiechając się przemile. I dotarło do mnie. Dotarło to, co nieuniknione, o czym wiedziałem już wczoraj, że musi nastąpić bardzo prędko. "Dobrze, kochana..." - wydusiłem pogodzony z losem. - "Ale proszę, zacznijmy od piły".