niedziela, 30 marca 2014

Spacer po Częstochowie




***

w moim barbarzyńskim języku
kwiaty nazywają się kwiaty
i o powietrzu mówię powietrze
i stąpając po kostkach bruku
obcasami wstukuję
bruk bruk bruk
i mówię kamień tak miękko
jak gdyby kamień był aksamitem
i wtulam twarz w twoją szyję
jak gdyby rosło tam ciepłe futro kota
i kocham
mój barbarzyński język
i mówię: kocham

                       Halina Poświatowska


I nastała długa chwila, pełna wzruszenia i ciszy. W końcu Zosia delikatnie drgnęła, i głaszcząc panią Halinę po ręce powiedziała: „pięknie...”. Pani Halina nie poruszyła się, z pewnością już od dawna przyzwyczajona do takiego słowa. Nadal siedziała z twarzą lekko pochyloną, pełną zamyślenia, jakby odlaną z brązu. A może zastanawiała się, o co jeszcze chcemy zapytać? Tak, rzeczywiście! Wyglądało na to, że czyta w naszych myślach, bo zaczęła nam podpowiadać: „Rozejrzyjcie się, kochani. Najpierw się rozejrzyjcie dookoła. Tu jest tyle pięknych miejsc, nawet tuż za moimi plecami. Nie do góry, ani nie w dół. Najpierw idźcie na boki. Choćby do muzeum, jednego i drugiego. Zobaczycie magię dzieł Michalika. Potem zapraszam do mojego domu. Wyglądam tam troszkę inaczej, ale lepiej mnie poznacie. Po drodze wypijcie kawę w Consonni Romeo & Julia. Na obiad radzę wam gdzieś przy Wieluńskiej. Tam sobie coś znajdziecie.”

Zdziwiliśmy się nieco; taka wrażliwa poetka, a jednocześnie potrafi być i praktyczna. Doradza nam całkiem przyziemnie, chociaż dalej może już bardziej poetycko: „... i na koniec wejdźcie na górę. Na samą górę, najwyżej, ile się da. Zobaczycie któregoś ze świętych, jak próbuje sięgnąć księżyca, i nie zapomnijcie pokłonić się geniuszowi Mistrza, który wciąż tam jest, wciąż wędruje swoją Drogą. Powspominajcie też Wielkich, opisanych słowami innych Wielkich, i na koniec, już niżej, w parku, ucałujcie splecione palce ślicznej Zadumy, którą pan Władysław Rudlicki wyrzeźbił chyba specjalnie dla mnie - z takim przynajmniej zawsze chodziłam tam przekonaniem”.