sobota, 9 marca 2013

Widoczki




     Wpatrywałem się długo, zupełnie zaskoczony. Zobaczyłem swój własny świat w mikroskali, świat z pradawnego podwórka, z żabiej perspektywy, ukryty w sekretnych miejscach, pośród traw i kamieni, strzeżony przez robaki, ślimaki i smoki. I anioła, który fruwa gdzieś w błękitach. Brałem do ręki następne kartki, pokryte akwarelą, i odkrywałem dalej, jakby to były te dziewczyńskie widoczki z dzieciństwa, gdzie wszelkie marzenia i pragnienia, układane w symbole z najcenniejszych skarbów przyrody, mieściły się pod skrawkiem szkła z rozbitej butelki, zamaskowanym dla niepoznaki warstewką piasku, liści i igliwia.
I wtedy po raz pierwszy zrobiło mi się gorąco na plecach. A kiedy się odwróciłem, zobaczyłem to samo, jednak w dużo większej skali: kolory rzucone na płótna. „Lubię kolor” - powiedziała. Tak, to widać od razu. Jednak to nie wszystko. Do tego potrzeba jeszcze odpowiedniego manipulowania paletą, żeby dać odbiorcy tyle ciepła. Potem – jakiś czas potem – z ust jednej pani usłyszałem to samo: „Te obrazy grzeją. Czuję to na plecach. I w ogóle - w całym mieszkaniu jest jakoś tak ciepło, słonecznie, radośnie...”

„Który ci się najbardziej podoba?” - zapytała, widząc że wszystkie mi się podobają. I w taki oto sposób stałem się później, z okazji jakiegoś święta, posiadaczem akwareli, na której zobaczyłem siebie. Takiego, jak lubię – w całkowitym odizolowaniu od reszty świata. W bezpiecznym kokonie, zawieszonym gdzieś w kosmosie, a może zagnieżdżonym na samym końcu jakiejś głębokiej nory, w wygodnej, embrionalnej pozycji, z głową pełną bajkowych snów z dzieciństwa. Znowu to słowo; wciąż łapię się na tych powrotach do zamierzchłej przeszłości. Jednak – tak sądzę – nie da się tego uniknąć i jest tu uzasadnione.
Oprócz akwareli dostałem coś jeszcze: poznałem Zosię*. Poznałem i pokochałem, tak samo jak to, co robi. Więcej: poznałem i pokochałem dzięki patrzeniu na to, co i jak robi. Często szukam odpowiedzi na pytanie: czy człowiek jest wart tyle, ile jego dzieło? Nie znajduję. Jednak w odniesieniu do Zosi mogę stwierdzić całkiem świadomie: jej sztuka jest w stu procentach odzwierciedleniem jej duszy. Jest jak język dziecka, które zobaczyło nagiego króla - szczery, często naiwny, kolorowy ciągłą radością poznawania świata, i w związku z tym zdarza się, że jest także błądzeniem – jednak pozytywnym, twórczym, chociaż dla otoczenia (także dla mnie) czasami uciążliwym.

Kolory, kolory, jakie kolory...? Obserwuję Zosię przy sztalugach, z bezpiecznego dystansu. Nie lubi, jak się patrzy na jej ręce podczas pracy. Rozumiem to, bo mam tak samo. Ona nie lubi, jak ktoś podgląda ją w trakcie podglądania świata przez pryzmat palety. Kątem oka dostrzegam, jak poważnieje i odnoszę wrażenie jakby chowała gdzieś głęboko, w zanadrzu swoją radosną, dziecięcą intuicję, zamieniając się w naukowca, w magistra sztuk, wykładając na paletę wszelkie instrumenty, całą wiedzę zdobytą przez lata studiowania w poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wkurza mnie to czasami, bo mam obawy, iż jestem świadkiem zatracania czegoś; kreska i kolor utracą lekkość intuicyjnej spontaniczności, stając się idealne w swojej naukowej sztywności. Jednak zawsze potem okazuje się, że moje lęki są niesłuszne, i biję się w piersi - po raz kolejny Zosia zdumiewa efektem swojej pracy.
Szkło. Kolorowe szkło także stało się przedmiotem pasji Zosi. Witraże to też obrazy, przez które świeci słońce. Zosia to widzi doskonale. A ja mógłbym dalej pisać o moich obawach, ale też o uwielbieniu, o tym jak kocham, obserwując kątem oka z bezpiecznej odległości, z jakim namaszczeniem Zosia łapie światło przez każdy kawałek szkła, zanim zrobi kompozycję, która potem zagra genialnym zestawem barw w jakimś przeszkleniu, albo chociażby w lampie.

Prawdę mówiąc, pisanie o pracy twórczej bliskiej, ukochanej istoty nie jest łatwe, i nawet może być niebezpieczne; tu już trudno mówić o zachowaniu odpowiedniego dystansu. I tak sobie pomyślałem, że dobrze się stanie jeśli zacytuję na koniec piękne słowa, wypowiedziane przez inną bliską mi osobę**, podczas wernisażu w Tawernie Mestwin w Gdańsku, gdzie Zosia wystawiała swoje pejzaże i anioły:
[...]Jej obrazy - myślę o cyklu aniołów - są kolorystycznie czyste, żywe, stonowane i - to prawda! - emanują ciepłem, spokojem, sentymentalnym figlem, niemalże chagall'owską tajemnicą i niemalże chagall'owską lekkością. Rysunek postaci jest uproszczony[...] Spojrzenia tych listonoszy z metafizycznych parków są nieobecne, dłonie znakują napięcie między modlitewną ekstazą a erotycznym - zażenowanym lekko - zachwyceniem, pochylenie głowy wskazuje na iluminacyjną pokorę albo otwiera przestrzeń marzenia sennego.[...] W obrazach Zosi - myślę o malowanych pejzażach - nie pada deszcz, ale i słonce jest ukryte, w tych obrazach przede wszystkim nie ma ludzi. Przez obrazy Zofii Sumczyńskiej - kolorystycznie - płynie czas, barwy odmierzają pory roku i znakują niemalże renesansową zgodę na przemijanie świata i przemijanie tego, który na to przemijanie patrzy. Zastanawia autorskie, artystyczne "łamanie" powierzchni, kolorystyczne "zakładkowanie" pochwyconej pędzlem rzeczywistości. Zapewne jest to swoistego rodzaju podpis Zofii Sumczyńskiej, znak wydeptanej w artystycznym lesie ścieżki. Tak jakby próbowała - uchylając pionowe, kolorystyczne żaluzje odsłaniające świat - dotrzeć do istoty postrzeganych zjawisk, tak jakby próbowała w inny jeszcze sposób złamać dwuwymiarowość malarskiej płaszczyzny. A być może jest tak (przecież w jednym z kościołów w Nowym Dworze znajdziemy ogromne witraże jej autorstwa), że - sprowadzony do dosyć czytelnych, uproszczonych znaków - świat w obrazach artystki uobecnia się tak, jak uobecnia się światło w kawałku szlachetnie ciętego szkła. Więc popatrzmy.


* Zofia Sumczyńska - Urodziła się w 1965 roku w Gdańsku. Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Mieszka i pracuje w Starogardzie Gdańskim. Pod koniec 2012 roku otworzyła galerię sztuki pod nazwą "Galeria autorska 24B", w której prezentuje swoją twórczość, ale także, z założenia, twórczość innych artystów.
Na swoim koncie ma kilka wystaw indywidualnych w Gdańsku oraz w Starogardzie Gdańskim. Brała także udział w wielu wystawach zbiorowych w Polsce oraz w innych krajach, między innymi w Japonii, Wielkiej Brytanii i Niemczech. W latach 2011 i 2012 otrzymała stypendium twórcze od Prezydenta Miasta Starogard Gdański.

** prof. UG, dr hab. Feliks Tomaszewski - Instytut Filologii Polskiej, Katedra Teorii Literatury i Krytyki Artystycznej.



5 komentarzy:

  1. Cudne sa, ale najfajniejszy jest trzeci w kolejnosci od gory:)
    Przepiekny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Z przyjemnością przeczytałam. Bardzo lubię Zosine malowanie :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy namalowany obraz to prawie na nowo stworzony mały świat. Wabi kolorami, cudami, zagadką. Nie dziwię się twojej fascynacji. Jest na co patrzeć.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo lubię jak jest tyle kolorów, a te akwarele niosą ze sobą mnóstwo życia!
    Gratuluję Autorce :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pieknie piszesz o Zosi. Gratuluję!
    A szkło ja bardzo lubię. Mam w domu witraże i lamppe witrażową.
    I wiem, że artysta nie lubi jak się patrzy gdy pracuje.
    A czego natomiast nie lubię?
    ZIMY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Pozdrawiam na wiosnę ale zimą!
    Vojtek

    OdpowiedzUsuń